Zastanawialiście się kiedyś, jak nazwać kogoś, kto kolekcjonuje długopisy? Mamy filatelistów zbierających znaczki, numizmatyków gromadzących monety, a nawet stylografów specjalizujących się w piórach. Ale co z tymi, którzy z pasją oddają się światu długopisów – od tych codziennych po prawdziwe perełki designu i techniki? Okazuje się, że to hobby jest tak niszowe, tak wyjątkowe, że… nie doczekało się jeszcze swojej oficjalnej nazwy w języku polskim!
To właśnie z myślą o takich niecodziennych pasjach powstała nasza sekcja "Ciekawi Kolejarze". Dziś zabieramy Was w podróż do świata Bogusława Pasieki, emerytowanego starszego nastawniczego, który udowadnia, że prawdziwa pasja nie zna granic ani… słownikowych definicji. Gorąco zachęcamy do zapoznania się z treścią wywiadu!
Jak zaczęła się Pana przygoda z kolekcjonowaniem długopisów?
Zupełnie przypadkowo – od sprzątania biurka. Nigdy nie wyrzucałem zużytych długopisów, tylko odkładałem je do szuflad. Pewnego dnia zobaczyłem, że mam ich kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt, i pomyślałem, że może warto zacząć zbierać na poważnie. Od dziecka coś kolekcjonowałem, więc przyszło mi to naturalnie – długopisy wydały mi się nietypowe, mało popularne i przez to ciekawe.
Na początku było trudno – jeździłem po różnych firmach, aptekach, biurach turystycznych, pytałem, czy mogą mi dać jakiś długopis z logo. Przełom nastąpił w Bielsku-Białej, gdzie w agencji reklamowej pewna pani poradziła mi, żebym pojechał na targi branżowe. Dostałem zaproszenie do Warszawy, do Pałacu Kultury – i już po kilkunastu minutach zrozumiałem, że ta pasja zostanie ze mną na dłużej. Przywiozłem wtedy około trzystu egzemplarzy, co było dla mnie ogromnym sukcesem.
Dlaczego akurat długopisy, a nie znaczki, monety czy kartki pocztowe?
Od dziecka miałem potrzebę zbierania – nawet lizaków, które zamiast zjadać, odkładałem do szuflady. Zajmowałem się też filatelistyką, numizmatyką czy kartkami pocztowymi, ale te dziedziny były tak popularne w Polsce, że nie czułem w tym czegoś wyjątkowego. A długopisy? Jedni się z tego śmieją, inni nie dowierzają, jeszcze inni zaczynają się interesować. To właśnie ta reakcja ludzi mnie zaintrygowała. Spotkałem nawet pana na targach, który stwierdził, że najlepiej zbierać dolary i euro, ale dla mnie to nie o to chodzi – liczy się pasja i przygoda.
Pamięta Pan swój pierwszy długopis kolekcjonerski?
Nie jeden konkretny egzemplarz, ale pamiętam pierwszą większą serię, którą zdobyłem w Częstochowie, chodząc po firmach, aptekach i biurach turystycznych. To był mój pierwszy wyjazd, w czasie którego poczułem, że to nie tylko zabawa, ale coś więcej – prawdziwa kolekcjonerska przygoda.
Ile długopisów liczy dziś Pana kolekcja?
Około czterdziestu tysięcy, choć pewnie jest ich jeszcze więcej. Liczba stale się zmienia, bo dostaję nowe egzemplarze, wymieniam się, a czasem coś odchodzi. Nie prowadzę dokładnego katalogu – znam kogoś w Czechach, kto próbował zapisywać każdy długopis, ale w końcu się w tym pogubił, bo to zajmowało mu tyle czasu, że przestało sprawiać radość. Dla mnie ważniejsze jest samo kolekcjonowanie niż liczenie.
Czy ma Pan ulubioną markę lub styl?
Nie mam jednej ulubionej marki, ale kilka wyróżniam. Bardzo lubię szwajcarskie Prodir – mają świetny design, dobrze się nimi pisze, a w Polsce są rzadko spotykane. Ritter Pen to dla mnie szczególna firma – dostaję od nich wszystkie nowe wzory, a szef czasem sam przywozi mi całe zestawy. Od Parkera, z oddziału we Francji, przez lata dostawałem kilka nowych modeli rocznie. Cenię też polskiego Zenita – przez dwa lata przysyłali mi długopisy, których nie widziałem w użyciu w Polsce, ale potem przestali. Nie chciałem się o to upominać, bo to byłoby nie w porządku.
Jakie są najcenniejsze lub najrzadsze egzemplarze?
Zdecydowanie polskie długopisy z lat 60., 70. i 80., szczególnie kolejowe z nadrukami PKP, które pokazywały historię i zmieniający się styl. Mam cały zestaw, który pokazuje, jak te długopisy wyglądały, zanim PKP przestała je wydawać pracownikom. Bardzo cenię także długopisy pocztowe i z innych firm z tamtych czasów – dziś nie do zdobycia.
Z zagranicy – najcenniejsze są dla mnie tzw. float pens z duńskiej firmy SKS, czyli długopisy z ruchomym obrazkiem w środku. Są rzadkie i drogie, bo w Polsce agencje reklamowe rzadko je zamawiają. Seria Prodir również ma dla mnie dużą wartość – kładą ogromny nacisk na wzornictwo i dzięki temu ich długopisy są popularne wśród kolekcjonerów na całym świecie.
Gdzie zdobywa Pan nowe długopisy?
Wykorzystuję każdą okazję: znajomości z przedstawicielami firm, kontakty w aptekach, bankach czy agencjach reklamowych. Bardzo często, gdy widzę u kogoś ciekawy długopis, mam przy sobie kilka egzemplarzy na wymianę i pytam, czy nie chciałby się zamienić. Jeśli ktoś się waha, proponuję dwa, trzy, a nawet cztery w zamian – i w większości przypadków to działa.
Czy zna Pan innych kolekcjonerów? Jak wygląda środowisko kolekcjonerów długopisów?
W Polsce jest nas niewielu, bo ta pasja nie jest szeroko znana. Za granicą, zwłaszcza w Danii, Holandii i Niemczech, sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Tam zbieranie długopisów jest modne, a na zlotach można spotkać setki kolekcjonerów. Gościłem nawet u siebie kolekcjonera z Danii, który jest rekordzistą wpisanym do Księgi Guinnessa – dzięki niemu zdobyłem egzemplarze, których nie ma nawet wielu kolekcjonerów w Polsce.
Czy często wymienia się Pan z innymi kolekcjonerami?
Tak, to jeden z najważniejszych sposobów powiększania kolekcji. To, co mam podwójnie, odkładam specjalnie na wymiany. Kiedy przyjeżdżają kolekcjonerzy z Danii czy Holandii, ja daję swoje dublety, a oni dają swoje. Z Niemcami bywa trudniej, bo często chcą wymiany jeden za jeden, ale z Duńczykami i Holendrami wymiany są bardzo otwarte.
Czy ma Pan nietypowe długopisy z dodatkowymi funkcjami?
Mam naprawdę sporo takich: z kalkulatorem, zapalniczką, radiem, zegarkiem czy dyktafonem. Są też długopisy z grami – na przykład z kulką, którą prowadzi się przez labirynt. Mam też w kształcie samolotów, robotów – to tylko ułamek kolekcji. Gdybym chciał wystawić wszystko, zabrakłoby miejsca w mieszkaniu.
Czy któryś długopis ma dla Pana szczególne znaczenie?
Z każdym wiąże się jakaś historia – jedne pamiętam lepiej, inne mniej. Najbardziej utkwiła mi w pamięci sytuacja, gdy na targach wypity pan podarował mi oryginalny długopis z kryształami Swarovskiego. Myślę, że albo nie znał jego wartości, albo po prostu chciał mi sprawić przyjemność.
Jak ludzie reagują, gdy dowiadują się o tej pasji?
Jedni nie wierzą, drudzy się śmieją, ale większość reaguje pozytywnie. Często spotykam osoby, które potrafią na miejscu przejrzeć swoją torbę i dać mi jakiś długopis, który mają przy sobie. To naprawdę miłe i motywujące.
Czy ma Pan jakieś marzenia kolekcjonerskie?
Tak – kiedy widzę w katalogach nowe wzory, od razu chciałbym je mieć. Nie lubię czekać, bo mogę o nich zapomnieć. Marzę o tym, by zdobywać te nowości, a także najstarsze modele, których jeszcze nie mam.
Czy chciałby Pan zaprojektować własny długopis?
Już próbowałem – na targach RemaDays w Nadarzynie stworzyłem projekt w specjalnym programie. Nie wygrałem, ale to było ciekawe doświadczenie. Chciałbym stworzyć długopis, który trafiłby do masowej produkcji i był rozpoznawalny.
Co poradziłby Pan komuś, kto chciałby zacząć kolekcjonować?
Pomógłbym – oddałbym część swoich dubletów, doradziłbym, jak zaczynać, gdzie szukać. Ale zaznaczyłbym, że to wymaga cierpliwości, kontaktów i zaangażowania. Początek jest prosty – wystarczy kilka długopisów, by mieć kolekcję. Ale dojście do kilku czy kilkudziesięciu tysięcy to już inny poziom. Czasem pytam siebie, czy to się opłaca – nie finansowo, tylko czy daje mi satysfakcję. I póki co odpowiedź brzmi: tak.
Na zakończenie?
Chciałbym podziękować wszystkim, którzy mi pomagają – około 98% firm reaguje pozytywnie na moją prośbę. I mam prośbę do czytelników: jeśli macie długopisy, których nie potrzebujecie, chętnie je przygarnę – może akurat trafią się takie, których jeszcze nie mam.
Gdyby ktoś z naszych czytelników zechciałby wspomóc Pana Bogusława w poszerzaniu jego kolekcji może skontaktować się z naszym gościem pod adresem email bodziobis1@o2.pl . Zapraszamy do kontaktu!